31 lipca 2014

Try

Coś zauważyłam, że nie wchodzicie często już na mój blog. O! nie ładnie!

Ja znalazłam sobie nową rozrywkę i od dwóch dni bodajże gram w Simsy, oczekując, że jak przyjedzie moja siostra, to granie w gierki się raczej skończy.

Wczorajsze popołudnie było normalne. Dosyć. Przed wyjściem do sklepu, czułam, że wydarzy się coś niezwykłego. Jeśli liczyć to, że szłam do innego sklepu niż zazwyczaj i inną drogą, to tak, można powiedzieć, że moje życie zmieniło się na lepsze po tym dniu. Oprócz tego wracając spacerkiem do domu okrężną drogą, spotkałam w parku dwóch może dziesięcioletnich chłopców na rowerach, którzy sprzeczali się o godzinę. Jeden mówił, że jest 22, drugi, że 20. W końcu pierwszy przyznał mu rację. Ale nie odbyło się to w normalny sposób. Zanim chłopcy pojechali usłyszałam przekleństwa wychodzące z ich słów, których nawet ja nie używam. Czy taka będzie zarabiająca na naszą emeryturę młodzież?

I piosenka, która jest już chyba wszystkim znana
(mi ostatnio bardzo wpadła w ucho)

Oczywiście w drodze powrotnej, ciągle patrzyłam się na wszystkich facetów na ulicy, czy, przypadkiem, ich wzrok nie był skierowany na mnie. Oczywiście za mną układa się długa kolejka mężczyzn. Może nie komentujmy moich dziwnych zachować, a skupmy uwagę na takowym zachowaniu innych. A więc wracałam do domu. Jest takie miejsce, gdzie płynie rzeczka, a prostopadle do niej droga, na której bardzo często stoi sznur aut (spowodowany czerwonym światłem, kiedy to grupa aut przejeżdża im przed nosem- zwykłe skrzyżowanie). I w tym pustym miejscu pomiędzy rzeczką, a drogą (wiem, nie wytłumaczyłam Wam za dobrze- zawsze podziwiałam autorów tych książek, w których tak rozpisywali się o danym miejscu. Często była to cała strona, a ja i tak nie rozumiałam, bo autor używał słów takich jak: kotlina) faceci w może średnim wieku rozstawiali sobie najzwyczajniej na świecie namiot (chyba, ze juz nie umiem rozpoznawać przedmiotów). Nie ma to jak nocowanko na świeżym powietrzu w środku miasta.

I to chyba ostatni post przed wyjazdem. Co prawda nie wiem nawet czy nie wyjedziemy jutro rano, ale na 15 mamy zaplanowany wypad do kina. W ogóle głowa mnie boli. A co do zmniejszonego odwiedzania mnie... Ja wam pokażę!

EDIT: Tak, jest dzień później, a ja nadal jestem w Krakowie. Powodzenia. Życzę go też Wam, bo nie wiem jak się obejdziecie bez moich postów przez dwa tygodnie. Przynajmniej macie szanse nadgonić te wcześniejsze. No dobra, postaram się coś dodać, ale nie wiem co z tego wyjdzie. A Wy wiecie? :)

30 lipca 2014

Danza

Chcieliście kiedyś tańczyć na balu jak w dawnych dworach królewskich na przełomie XVI-XVIII wieku? Może oglądając "Dumę i uprzedzenie" na przykład skusiły Was starodawne tańce, przy których para najwyżej trzymała się za ręce? Gdy panowie niemalże czcili kobiety, a taniec uważano za rozrywkę?
No cóż, z jednej strony może i tak, jednak z drugiej, te suknie pewnie bardzo utrudniały jakikolwiek ruch.
Nie wiem, jak Wy, ale ja uważam, że gdybym miała szansę poczuć się jak taka kobieta z dworskich czasów, niechybnie bym się zgodziła. Jednak jest pewien problem. Umożliwienie czegoś takiego byłoby dość trudne i w sumie nie wiem czy warte by było trudu. Ale dla tych, których marzeniem była by taka nieziemska podróż mogę najwyżej zaproponować balet dworski "Cracowia Danza".

Balet Dworski „Cracovia Danza” – Miejska Instytucja Kultury w Krakowie – to jedyny w Polsce, profesjonalny zespół tańców dworskich i historycznych, założony przez Romanę Agnel, tancerkę, choreograf i pedagog.
Balet Dworski „Cracovia Danza” od lat pracuje nad odtwarzaniem tradycyjnych tańców i baletów dworskich różnych krajów i epok, czego efektem są spektakle taneczne od Średniowiecza do Współczesności. Prezentowane w nich układy choreograficzne, kostiumy, muzyka, zwyczaje dworskie - wpisane w dramaturgię przedstawień – nawiązują do tradycji i historii teatru tańca w Europie.


Może już o tym słyszeliście, może nie. Z tego co się orientuję, jest to zespół, w którym możesz uczyć się właśnie tańców z różnych epok i państw. Ja przedwczoraj mogłam uczestniczyć w pokazie na Festiwalu Tańców Dworskich. Zaproszenie dostałam od znajomej mojej mamy, której córka uczęszcza na warsztaty. Wstęp był wolny, a my udałyśmy się tam na godzinę 18:30. Byłyśmy z półtorej godziny. Chyba co roku organizowany jest z tego zespołu taki festiwal, trwa on parę dni, a w danym dniu mogą się reprezentować poszczególne grupy przyjezdne.


Scena była ustawiona na świeżym powietrzu i w ogóle całe to wydarzenie, nie wyglądało tak, jak sobie wyobrażałam. Widowisko rozpoczęła grupa, prezentująca przedstawienie, w którym urządzano bal i tańczono. Drugim występem był występ grupy młodych dziewczyn w maskach, które, z tego co usłyszałam są włoszkami (aczkolwiek nie wiem czy wszystkie) i jeden również młody rodzynek- włoch.

Ostatni zaprezentowali się chyba francuzi, którzy byli grupą muzyczną. Pan grał świetnie na flecie, jedna pani śpiewała (a jak się później okazało również grała), a trzecią osobą była kobieta w średnim wieku, która grała na czymś podobnym do ukulele. Ich występ był najdłuższy, trwał chyba z pół godziny lub więcej, tego nie wiemy, bo potem wyszłyśmy. "Ciocię" podobno bolała głowa, jej córka już się nudziła, a ja próbowałam takiego wrażenia nie okazywać, jednak też się znudziłam; doszedł nawet ból głowy.

Na tych warsztatach uczą różnych rzeczy.

Ja jednak wolę taniec nowoczesny.

29 lipca 2014

Butki

OK. Przepraszam bardzo za to niepisanie. A naprawdę dość rzeczy się działo. W czwartek czy piątek (kto by to spamiętał) wybrałyśmy się z mamą i siostrą na zakupy do nabliższej galerii. Celem było obuwie. Bardzo szybko spełniłyśmy powierzoną misję, bo z nowymi parami butów wracałyśmy jakoś pół godziny później. Zacznę może od mojej siostry. Wczoraj skończyła 20 lat, więc jest już na dobrej drodze do starości. Potrzebowała 2 par butów, z racji czego ja bardzo się oburzyłam, gdyż po co wydawać pieniądze na dwie pary, a po drugie, ja otrzymałam o jedną parę mniej. Ach, ta moja zazdrość.

Nie dokładnie takie same, lecz podobne

W moich stumilowych butach na razie byłam 2 razy, jednak są tak wygodne, że aż miło. Tylko szkoda, że przy tak upalnej pogodzie ich założenie i przebycie w nich dajmy na to paru kilometrów wymaga niejakiej odwagi i brawury zarazem (bo powiedzmy, że dałoby się utopić w tej kałuży potu, produkowanego zawzięcie przez moje kochane stópki).

A dzisiaj, szykując spóźnioną niespodziankę urodzinową, w sklepie mama wypatrzyła dla mnie kalosze. A raczej krótkie gumiaczki o kolorze miętowym (o których kolor się posprzeczałyśmy). Gdy je zobaczyłam uśmiechnęłam się, ponieważ są nieco śmieszne. Tak, buty też mogą być śmieszne. Słodkie, miętowe buty z kokardką na środku bowiem nie przypominały raczej butów wysoko poważnych. Jednak zgodziłam się, no i mam! To teraz może padać. Oczywiście jakby co to nie była sugestia, więc proszę Boże, na razie moje nowe buty mogą poczekać z reprezentowaniem się.

O dziwo, wyszukując butki w grafice, było ich baaardzo dużo

Post o butach... No za ambitny nie jest, jednak przynajmniej wykazuję, że ruszam się i nie tylko siedzę i zamulam przed Youtubem. I właściwie to było powodem, przez którego prawie zniszczyłam laptopa. To znaczy- zrobiłam to w nieodpowiednim czasie i miejscu. Dla wyjaśnienia, jednego takiego pięknego dnia, będąc spokojnie w mojej 'ciemnej norze' (jak mawia mój tata) i przeglądając zasoby pewnego serwisu internetowego, popijałam witaminę C. Chyba już znacie zakończenie historii. A przynajmniej to, co się wydarzyło. Dla tych, których dzisiaj mocno przygrzało słonko i nie mogą myśleć, wyjaśnię, że oczywiście musiałam potrącić moją szklaneczkę, a jej zawartość wylądowała na biurku. Laptop wydał parę dziwnych dźwięków, a ja, przestraszona wyłączyłam go.

Jednak po mojej późniejszej dedukcji, witaminka wylała się dalej od komputera, co jednak nie wytłumaczało serii dziwnych dźwięków i zapachu spalonych włosów w suszarce. Ale wszystko działa, więc mogę powiedzieć, że zdarzył się mały cud.

Oprócz moich jakże ciekawych dzisiejszych zakupów, jadę też na piętnastą do lekarza, więc gdyby się zastanowić jest to chyba dzień długiego pobytu poza ścianami mego domku.



Teraz Was żegnam, żeby pograć sobie w Simsy, a Was zostawiam z przemyślaniami  na temat moich zajmujących wyczynów.

Wasza Rachel,
xoxo

27 lipca 2014

One day...

Korzystając z pięknej (aż za) pogody za oknem pragnę Wam coś napisać leżąc na łóżku, przykryta kołdrą i trzymając na kolanach laptopa. W dzisiejszy dzień pewnie większość z Was marzy o wskoczeniu do zimnego basenu, o coli z kawałkami lodu lub po prostu o tym, żeby tak piękną pogodę wykorzystać np:. do prac w ogrodzie czy do spotkania ze znajomymi. Ja Wam powiem, że to wszystko brzmi dla mnie jak bajka,  a ja co najwyżej rozłożę się na hamaku i będę czytać książkę, która nie pozwala mi się w całości przeczytać od jakichś paru tygodni.

Jednak, żeby nie było tak leniwie i pesymistycznie, opowiem Wam trochę o tym, czym powinnam się z Wami podzielić już stosunkowo dawno temu. Umknęło mi. To kolejna historia tym razem taka, którą być może z powodu  braku innych ciekawych przypadków będę wspominać jako moja 'wakacyjna przygoda'. I jak w dobrej opowieści, rozpocznę ją od następujących słów...


Dawno, dawno temu żyła sobie pewna dziewczynka. Często bolała ją głowa, szczególnie zaraz po przebudzeniu. Jej rodzina jak i koleżanki wyolbrzymiali ten problem, a z każdym dniem jeszcze bardziej w niego nie wierzyli. Ci, którzy dopiero ją poznali przejmowali się tym i jej współczuli. Pewnego dnia dziewczynka ta pojechała do innej krainy. Przystając na chwilę w pewnym miejscu, by rozprostować jej małe kości, weszła do wielkiego budynku. Były tam różne rzeczy. W pewnym momencie dostrzegła duże drewniane rzeźby. Gdy do nich dochodziła tak bardzo bolały ją plecy, że musiała się ich trzymać, żeby mniej bolały lub sprawiały przynajmniej psychiczny ubytek bólu. Zniechęcona, zawróciła i opadła na jedno bardzo miękkie łoże. Leżała tak dłuższy czas, pomijając zdziwione spojrzenia innych. W końcu wyszła z budynku i wyruszyła w drogę. Po przyjechaniu na miejsce od razu znalazła się w dużym łóżku; była bowiem bardzo zmęczona...



...W końcu przyszła do mnie mama. Zmierzyła mi temperaturę i już pół godziny później zajeżdżaliśmy pod masyw szpitala im:. J. Dietla. Miałam objawy, i to nie byle jakie. Podobno miało mi wyjść jakaś choroba nerek, jednak wyniki okazały się bardziej łaskawe. A i jeszcze nie wspomniałam dwóch rzeczy. Po pierwsze: nie pamiętam kiedy ostatnio byłam w szpitalu z powodu choroby, po drugie, gdy tam przyjechaliśmy było coś po dwudziestej pierwszej. Po badaniach zajrzeliśmy jeszcze do apteki. Dość długo krążyliśmy w jej poszukiwaniu. W domu byliśmy znowu koło wpół do jedenastej (w nocy).


Teraz nie czuję się źle, jednak tabletki brać muszę... A to kolejna rzecz o której powinniście wiedzieć. JA NIE UMIEM POŁYKAĆ TABLETEK. Nie chodzi tu o takie małe (które mam teraz zaszczyt łykać), tylko o jakkolwiek większe. Nawet gdy je podzielę na cztery kawałki, mam trudność z ich połknięciem. Ostatnio jest coraz lepiej, jednak... Coraz więcej się o mnie dowiadujecie, nie?

Zawsze ta piosenka kojarzyła mi się z Jasiem i Małgosią

Która lepsza?


A jak u Was? :) 

Źródło: Grafika Google (jak prawie zawsze) ;)

26 lipca 2014

Historia

Siema!

Nie wiem, czy wiecie, jednak jak patrzyłam na wiadomości na poczcie o pierwszych pojawiających się komentarzach na tym blogu, piszczałam ze szczęścia. Każdy komentarz cieszy mnie tak bardzo, że mogę (i to robię) tak właśnie robić. A do tego ilość wyświetleń zwiększyła się tak bardzo w ciągu ostatnich dwóch dni, że nawet nie pisałam, by zobaczyć do czego dojdzie. I oczywiście nic się nie działo. Od paru dni (a może tygodnia) mam zamiar oglądnąć jakiś film (zamiast ciągle oglądać YT), jednak mi się to nie udaję, chociaż mam parę ciekawych pozycji, które chciałabym obejrzeć.

Piosenka, która nagle wpadła mi do głowy, a raczej tekst: "She so lovely", który okazały się jej tytułem. Czy Wam też podczas słuchania jej słuchacie jej początek przypomina się pewien film? ;)

Pod ostatnim postem "Siostra" pojawiło się naprawdę dużo komentarzy, za co serdecznie dziękuję. I odpowiadając na komentarz Izilley, opowiem historię, która spotkała mnie i moją rodzinę we Włoszech, kiedy to naprawdę przypadkiem poznaliśmy świetnych ludzi. Lecz to kiedy indziej. Dzisiaj taki post bardziej...hmm... blogerowy.

Jak być może niektórzy zauważyli, zmieniłam wygląd bloga. I to już parę dobrych dni temu. Lecz dopiero teraz coś o tym piszę.
Wcześniej, jeśli nie pamiętacie, cała ta 'czołówka' wyglądała tak:


a nad nią napisana była nazwa bloga, tło zaś było białe. Teraz wygląd strony zmieniłam i zarówno tło jak i obramowanie nagłówka zabarwiły się na kolor jakby pistacjowy (zrobiłam Wam smaka, nie?), przez co całość wygląda bardziej świeżo.

I może to żałosne, jednak wymyśliłam parę pytań na temat bloga, żebyście wiedzieli trochę więcej. Także, dobrego czytania!

1. Kiedy powstał blog?
Blog powstał w dniu, kiedy po raz pierwszy wrzuciłam posta. To chyba wiadome. Chyba, że ktoś jest niezdecydowany lub nieśmiały. Ja akurat w tym przypadku czegoś takiego nie doświadczyłam :)
2. Czemu taka nazwa, a nie inna?
Jak chyba każdy bloger, chciałam mieć nazwę dosyć chwytliwą i taką, która być może trochę do mnie pasuję. W tym pamiętnym dniu, obejrzałam się na moją tablicę korkową. Tak, wiem, wielkie wydarzenie. Szukałam inspiracji na nazwę bloga. Przyczepiona była karteczka z cytatem J. Korczaka, którą zresztą znalazłam wtedy jakoś parę dni wcześniej. Chyba otrzymałam ją wraz z jakąś wygraną książką w szkole. Był to krótki tekst o wspomnieniach, a także o tym, że człowiek "Pamięta, zapomina i znów wspomina". Trochę go przekształciłam... i wyszło.
3. Czy prowadziłam kiedyś innego bloga?
Tak, prowadziłam. Nie był to może jakoś udany blog i czułam presję, że muszę coś napisać. Moje teksty były często (ja przynajmniej pamiętam jeden, pod którym ktoś mi napisał, co robię źle- pozdrawiam tego kogoś) nieskładne, a to co się w nich znajdowało, było dosyć osobiste. Miałam chyba z 12 lat, i tak jak teraz oglądałam 'jutuba'. Och, YT od malenkości...
4. Odczuwasz stres związany z dodawaniem postów?
Jak już pisałam, wcześniej tak było, jednak teraz piszę raczej bez oporu, bo prawie codziennie.
Gdy blog zaczynał, pisałam głównie dla siebie, (bo mimo tego, że wyświetleń było paredziesiąt, nie widać było, że ktoś mnie czyta) więc było to jakby odstresowanie (?) czy coś na wymiar publicznego pamiętnika (co zostało- oczywiście- do dziś).

Znacie może jakieś dobre filmy? :)
xoxo Rachel



24 lipca 2014

Siostra

Hej!

Dzisiejszy dzień rozpoczęłam dość wcześnie. Można się nawet zdziwić, że tak szybko to przeleciało. Tym gościem o którym wczoraj Wam wspominałam (tutaj), była zaprzyjaźniona siostra zakonna :) I to bardzo fajna siostra zakonna, którą poznaliśmy będąc jeszcze we Włoszech. Może o tym kiedyś Wam opowiem.
Wczoraj, jak odwieźliśmy ją z lotniska i przybyliśmy do domu, rozmawialiśmy chyba z trzy godziny, jedząc kolację i podwieczorek. Dzisiaj rano po krótkiej nocy (spałam chyba z 5 godzin) zjadłam prawie nieżywa śniadanie i jak upiór poszłam się 'wyszykować na człowieka' jeśli w ogóle można by tak nazwać to, co powstało, ponieważ wczoraj jak przypomniałam sobie, że muszę umyć włosy, było za późno. Ale ludzie, których później spotkaliśmy chyba nie patrzyli na mnie bardzo źle z powodu mojej fryzury. Po śniadaniu  poszliśmy na Wawel, na Mszę Św. (o 7:00!), a potem chodziliśmy, chodziliśmy aż w końcu nadszedł czas pożegnania...


23 lipca 2014

Three happiness

Pisze dla Was bardzo szczęśliwa Rachel z dwóch bardzo wielkich powodów, które niemal graniczą ze świętem. Albowiem perwsza to: odwiedziny. Niemalże mogę się już czuć jak takie starsze samotne panie, które cieszą się za każdym razem, kiedy ktoś ją odwiedza w domu. Drugi, jednak niemniej ważny, to GRA. Może to brzmieć prozaicznie, jednak ja, nie taka już młoda, jednak nadal wręcz kocham grać. Nie chodzi mi tu raczej o gry komputerowe, które lubię również, jednak chodzi mi o gry planszowe. Chyba ta miłość zrodziła się głównie z tego, że podczas gry bardzo się ekscytuję, a przy tym z ludźmi, z którymi ówczas przebywam, świetnie się bawię. Być może mogłabym przyjaciół poznawać po tym, czy da się z nimi pograć w planszówki. Mam bardzo dobre wspomnienia. To łączy się też z odwiedzinami, bo często (a raczej często przy rzadkich okazjach) gdy ktoś do mnie przychodzi lub po prostu jest, najlepszą według mnie rozrywką domową (poza sportami, takimi jak badminton czy przerobiony stół kuchenny na stół ping-pongowy) jest pójście na górę, wejście na najczęściej obładowany ubraniami do prasowania fotel i ściągnięcie nieco zakurzonych gier. A dzisiaj miałam zaszczyt pograć z moją siostrą <3

Naprawdę, gdyby ktoś u mnie był, i to ktoś taki, którego już dobrze znam i mogę 'szaleć' (jak ja) to bym ciągle kogoś takiego zachęcała lub niemal zmuszała do robienia ze mną przeróżnych ciekawych rzeczy. Niestety, jak chyba pisałam (deja vu?), na chwilę obecną (oprócz specjalnego gościa który dzisiaj u mnie w domu nocuje) takiej osoby nie posiadam.

Oh my God ! I'm so pretty... by Milo Thoretton, via 500px

A może i szczęście, a raczej też wieeeelka ulga, to to, że mój kot się znalazł. Być może i brzmi to dość dziwnie, jednak chyba każdy kto ma zwierzę, jest do niego przywiązany (szczególnie, jeśli taki gość mieszka u ciebie 9 lat), a może i nie tylko on rozumie, że gdy twój pupil się zagubi, jest ci niewyobrażalnie żal. Ja przyznam się płakałam długo, gdy oznajmiono mi to, miałam łzy w oczach, a potem starałam się ukrywać mój płacz. Bo to naprawdę ciężkie. Tu się z nim bawisz, a potem parę dni jesteś poza domem, a gdy wracasz go nie ma!. Modliłam się gorąco, to było... naprawdę mocne, a...
Wierzę, że to był cud. Bo tylko tak wytłumaczyć można, jak po ponad pół godzinie modliłam się, a potem po kolejnych trzydziestu lub nawet mniej minut później kotek sam przyszedł. Podszedł do okna garażu, a moja mama która tam była, krzyknęła bym zawołała kota. Ja bardzo się zdziwiłam, lecz zrobiłam to. Usłyszałam w odpowiedzi miauknięcia kota, więc podbiegłam tam skąd ono dochodziło, a tutaj, ja patrzę, a tu mój kochany kotek łasi mi się do nogi. "Gdzieś ty był?!". Serio. Wielgachna ulga. Ja nawet nie miałam uśmiechu na ustach. Poczułam po prostu ulgę. Boże dzięki.

22 lipca 2014

Pinterest

Wiele pomysłów które wpadły do mojej głowy na temat urządzenia pokoju mam zamiar spisać. Mam też nadzieję, że o niczym nie zapomnę, lub nawet ulepszę, bo naprawdę MARZY mi się taki świetny pokój jak ze snu. Mam też warunek: niiektóre elementy muszę wymyślić sama. A to dosyć trudne. Bo oczywiście- urządzenie pokoju mając wiedzę jak poszczególne elementy zmontować/kupić/zrobić nie jest aż tak wymagające jak wymyślenie własnego projektu samemu. Ja jednak mam takie ambitne myśli- a czy mi się uda- życzcie powodzenia.


Poza tym znowu nie mam specjalnego planu na wypełnienie swojego czasu. Albo może na aktywne i pomysłowe spędzenie czasu. O takie coś chyba nie tak trudno, jednak większość rzeczy, na które mam ochotę lub wiem, że przy nich będę się świetnie bawić potrzebują dwóch osób. A u mnie to dosyć trudne, bo: najbliższa rodzina-nie, bo to siostry jeżdżą w różne miejsca, a w ogóle one to raczej ze mną grać w cokolwiek nie chcą, a rodzice, no cóż w pracy ale oni to grać nie lubią- przyjaciele, o tak. Mogłabym się codziennie spotykać ze znajomymi, ale jest problem. Ich nie ma! To znaczy, są, ale gdzieś w rozjazdach, na różnych wyjazdach (ho ho- moje rymy). Może i niektórzy daliby radę, no ale... Przecież z koleżanką czy kolegą nie spędzisz chyba całych wakacji, bo przecież oni też mają własne sprawy, wiec jeśli nawet uda się zorganizować takowe spotkanie, to chyba tylko na jeden raz...


Także chyba w tym roku jeszcze nie przeżyję swoich wymarzonych wakacji...
Poza tym, nie chcę psuć humoru, ale wiecie, że już 22 LIPCA?!

Po zjedzeniu spaghetti wszystko staje się możliwe. Nawet półstronicowy post, który miał być w sumie tylko o tym, żeby nie zapomnieć, żeby spisać moje postanowienia pokojowe (haha chodzi mi oczywiście o urządzenie pokoju, jednak zabrzmiało to bardzo honorowo i dypomatyczie). Dobra, żartuję. Chciałam tutaj coś napisać, a że akurat moje myśli zaprzątały 'myśli pokojowe', to rzuciłam się do pisania, nie mając zresztą lepszego tematu doystukania, który pierwotnie miał wyrażać, że oto powróciłam, w co raczej można się łatwo domyślić, albowiem do Was piszę z miejsca w którym na razie tylko pozwalam sobie pisać- to znaczy z naszego domowego laptopa, ponieważ nie chciałabym, aby po napisaniu posta np:. w bibliotece ktoś przypadkowo napisał frazę w Google zaczynającą się od początkowych literach tytułu mojego bloga i trafił na niego klikając ENTER i zastanawiając się co to jest. Opuśćmy to, że z takiej biblioteki mogłaby też korzystać ktoś, kto mnie zna, a ja nie chciałabym by ten ktoś wiedział, że to JA piszę takiego bloga i mógłby sobie pomyśleć nie wiadomo co.


Jak pewnie zauważyliście, dodałam parę zdjęć. Są to mniej więcej rzeczy, które postanawiam zrealizować w MOPie czyli moim osobistym/oldschoolowym pomieszczeniu zwanym przez niektórych pokojem!

To, że muszę coś zrobić odkryłam dawno temu, ale do bliższych inspiracji nakłoniła mnie zazdrość po zobaczeniu pokoju pewnej vlogerki, którą bardzo lubię. Ona też w swoim filmiku zachęciła mnie do założenia (nie wprost oczywiście) konta na Pintereście (?). Jak zauważyłam dużo znajomych, co poniektórych nawet się nie spodziewałam, dane konto posiada. Oczywiście zobaczyłam to już po zarejestrowaniu się. No i proszę, już obrazek po obrazku przeglądałam ten WIELKI INSPIRUJĄCY KOLAŻ ZDJĘĆ (WIKZ), który dla niektórych jest też znany w TUMBLR(ze?). Ale ja nie dołączyłam do owego portalu, bo podobnie jak INSTAGRAM (czemu te nazwy piszę wielkimi literami się zastanawiacie?) myślę, że do wykoywania tam jakichkolwiek operacji potrzebne jest posiadanie tego na telefonie. A ja czegoś takiego nie posiadam. No i źle myślałam. Bo o ile do Instagrama to jest wymagane o ile Tublr czy taki Pinterest takowej aplikacji na telefonie posiadać nie musisz. Jeśli jestem w błędzie, to mnie poprawcie. A Tumblra może i założę, ale na razie- ha i już założyłam. Chyba jednak trzeba mieć aplikację...

.

Cóż, wyszedł z tego całkiem spory post, co do którego przeczytania przez Was nie mam wątpliwości. No OK, mam. Więc, jak czytacie te ostatnie słowa, mogę z czystego serca Wam pogratulować. Nic innego na razie zrobić nie mogę, oprócz tego, że nadal będę posty publikować, więc może to będzie jakaś nagroda (żeby tylko). Do zobaczonka, usłyszonka czy czego tam, o wiem! Do online'olonka! Nie, nie, nie. To brzmi... sami wiecie jak. A może po prostu? Do NAPISONKA/NAPISANIA!!!

<3<3<3<3<3<3
Rachel xoxo

18 lipca 2014

LALALSA

Także tego. Ostatni pościk przed wyjazdem?
Cóż, chyba tak mam, że piszę piszę, potem przrwa i nagle wiadomość, że jadę. Chociaż nie wiem czy się tym przejmujecie. Zaraz pójdę spać, a na razie chciałabym ogłosić tym, którzy organizują jakieś konkursy w których biorę udział, że ja BĘDĘ MIAŁA INTERNER, więc jeśli JAKIMŚ CUDEM wygram, nie martwcie się :)
Życzcie udanego odpoczynku bez niewyspania przez szanownych robotników, którzy hałasują już od rana stawiając fundamenty (to co ja zrobię, jak zaczną budować na dobre dom koło mojego...)  i spać się nnie da!

;)

od 20 sekundy

TTag

Ojejciu. Chyba się uzależniam od tego 'jutuba'.

'.' No bo w sumie nie mam za bardzo nic do roboty (sprzątanie się nie wlicza).

Wiem, trochę słaba wymówka, ale na serio, gdybym miała w Krakowie rower, to bym jeździła, jednak go nie posiadam.A jest on tam, gdzie jutro mam zamiar wyjechać (nareszcie! ). Chociaż wiem, że nie będzie tak dobrze, bo na wsi mam jeszcze mniej rzeczy do robienia, ale na szczęście wracam już do miasta w niedzielę. Taki przynajmniej jest plan, a czy on wyjdzie...No cóż, nie sądzę.
Chciałabym Wam opowiedzieć o tym vlogerach, których oglądam, jednak nie chcę na razie robić jakichś reklam,więc dzisiaj dodam coś zupełnie innego; coś co po raz pierwszy pojawi się na moim skromnym blogu.
Wiem, że dawno nie było 

Przechodząc do rzeczy jeśli się nie zorientowaliście po tytule, chcę zrobić TAG. A mianowicie: 40 przypadkowych pytań (ja zrobię 10 pierwszych). Wiem, że jest to dość stary tag, jednak co tu dużo gadać... 
Let's do this!
1.Gdzie byłeś 3 godziny temu?
Oh, z tego co pamiętam jeździłam w parku na rolkach, po 2 godzinnych męczarniach w siłowni, przed którą zresztą zjadłam pełnowartościowe śniadanie: owsiankę. Oczywiście byłam w domu;
2.Czy kiedykolwiek zjadlaś kredke?.
Zastanawiałam się nad podkolorowaniem odpowiedzi, jednak chyba nic nie wymyślę. Odpowiedź brzmi: NOPE;
3.Czy w odległości 3 metrów od Ciebie jest coś różowego?
Pomijając to, że nie wiem ile to trzy metry i to, że jestem w pokoju mojej (o dziwo) starszej siostry, który jest cały różowo-fioletowy, to nie;
4.Czy masz na sobie skarpetki?
Skarpetki rządzą. 
Dla ciekawskich są to nieliczne w mojej szafie stopki;
5.Czy byłeś w kinie w ciągu ostatnich 5 dni?
Gdyby to pytanie zadać jakieś 2 tygodnie temu to tak;
6.Czy jest Ci gorąco?
Nie;
7.Co było ostatnią rzeczą, którą miałaś do picia?
Chyba Was nie zaskoczę w tym ciepłym dniu, że tym napojem była woda;
8.Co ostatnio jadłaś?
Ostatnią rzeczą, którą jadłam była kukurydza- mój dzisiejszy obiadek. Rzadko jem tą żółtą kolbę, ale raz do roku mi się zdarzy. Zjadłam ją jakieś pół godziny temu, więc nie można uznać, że jakoś szczególnie wcześnie jem obiad;
9.Gdzie byłaś w zeszłym tygodniu w tej chwili?
Byłam na obozie w górach; o tej godzinie odbywała się chyba Msza Św. ;
10.Kim był ostatni gość w Twoim domu?
Moje przyjaciółki <3

OK. Na teraz to wszystko, do później! Bye!


16 lipca 2014

Rozdania

Hello!

Już 200 wyświetleń! Mam świadomość, że połowa to moje odwiedziny, by zobaczyć jak mój blog wygląda, jednak to duża liczba, więc postanowiłam Wam to przekazać.

Znowu oglądam Youtube.

Poza tym znalazłam w Internecie 3 fajne rozdania. Wiem, wiem, niektórzy nie lubią gdy na blogach pojawiają się takie rzeczy, jednak ja Wam powiem, że właściwie... No nie wiem co chciałam mądrego napisać. Po prostu mam ochotę coś wygrać, a nie wiem i tak czy mi się to uda. A więc 1:


Zachęcił mnie głównie obrazek. U mnie tak jest, że niby mam pomysły na pokój lub wiem jak bym go urządziła gdybym miała jakieś fajne przedmioty, lecz właśnie z realizacją gorzej...

Drugie rozdanie to rozdanie u just-be-yourself-coca.blogspot.com
Właśnie potrzebuję jakiś fajnych szortów, a na stronie rosewhosaledrees znalazłam właśnie parę kwiecistych szortów, więc mam nadzieję, że jeszcze na tych wakacjach sobie w nich pochodzę ;)

A Wy bierzecie udział w jakichś rozdaniach? :)

taa

Nie wiem jak wy, ale ja obudziłam się dzisiaj godzina 6:44. Miałam wyjść piętnaście po siódmej, więc nastawiłam sobie budzik na 6:50. A tu proszę. Obudziłam się sama. Jednak okazało się, że jednak nigdzie nie idę, więc położyłam się znowu, tym razem obudził mnie dźwięk telefonu i to za jakieś siedem dziewiąta. Cóż.

Zaczęłam czytać drugą część Niezgodnej. Właściwie kupiłam tę książkę dawno w Lidlu za 25 zł, z chęcią zobaczenia tegoż filmu na ekranach. Oczywiście, książkę przeczytałam, filmu nie oglądnęłam. Nawet książka nie była taka super, ale pomyślałam sobie, że fajnie będzie mieć całą trylogię. No to w Biedronce wyhaczyłam drugą część, a gdy byłam w górach, okazało się, że moja kochana mama zakupiła mi trzecią część. Już poukładałam sobie książki na półce i czekam na dopełnienie mojej kolekcji.

Oprócz tego od dwóch dni (jaka liczba) nosiłam dwa warkocze; nigdzie nie wychodziłam, więc nie niszczyłam ich. Ale że dzisiaj wychodzę z domu (nieważne gdzie, ważne ŻE), postanowiłam je rozplątać. Pewnie też nie wiecie, ale mam długie włosy, dlatego gdy je rozpuściłam, miałam przed sobą w lustrze włosy ładnie poskręcane. Później potraktowałam je mocnym lakierem do włosów, nałożyłam na siebie koszulę flanelową i tylko potrzebuję ubrać buty i jestem gotowa.

A Wy oglądaliście "Niezgodną"?

15 lipca 2014

Summer

Właściwie to jedyny taki większy wyjazd na wakacjach już za mną.

Ja oglądam znowu Youtube, a mój czas wypełnia się przez oglądanie w sumie niepotrzebnych rzeczy. Nawet zaniedbałam "Przyjaciół".

Lubię oglądać filmiki, jak wygląda życie, głównie szkoła w innych krajach. Kiedyś nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo nie wiedziałam, ale w Polsce mamy średni (żeby nie powiedzieć inaczej) system nauczania, ale cóż, nic nie da się na razie zrobić. Już sobie marzę, jak uczę się w takiej fajnej (tak, szkoła może być fajna!) szkole, która ma dobry i sprawiedliwy system oceniania i nauczania, kiedy rzeczy są dostosowywane do ucznia, nie ma za dużo (bo musi być) stresu, jak nauczyciele ci pomagają i możesz z nim na luzie porozmawiać. Ale koniec. A przynajmniej z opowiadaniem...

Jutro z dziewczynami chcemy wybrać się do Parku Wodnego, więc będzie spoko.

Na razie życzę dobranoc, chociaż ja jeszcze nie będeęę spała ;)

Oj coś chyba za długo przed ekranem O.o Haha i coś .... ;)


Janicek

Siema!

No i w domu!

Tak, wróciłam. Właściwie wróciłam wczoraj koło 13, a do domu zajechałam coś po 14. Spałam 4 godziny, ponieważ oglądałam mecz, więc zasnęłam koło północy. Pozdrawiam wszystkich, którzy byli za Argentyną. Właściwie jeszcze rok temu byłabym za Niemcami, bo bardzo lubiłam ten język, jednak teraz już raczej tego nie czuję. Chociaż dobrze, że wygrał ktoś z Europy. Wracając do mojej historii o śnie, to o 3:30 zostałam obudzona i wyciągnięta na czczo na wschód Słońca. Poszliśmy oczywiście całą naszą około 30-osobową grupą, tylko, że musieliśmy się jeszcze wdrapać na górę, co jakoś szczególnie nie było fajne. Sam wschód też nie wspominam za dobrze, jednak ciekawie tak patrzeć na Słońce, które wschodzi, i które będzie nas cieszyć przez kolejny dzień. Chyba że akurat pogoda się zepsuje i będzie padało, lub jakże szanowne chmury przesłoni nam witaminoDdajne światło słoneczne. A tak zdarzyło się parę razy, ale no cóż.

Wyglądało to mniej więcej tak

Szczerze, to przepraszam, ale nie zrobiłam żadnych zdjęć moim aparatem, więc Wam ich nie pokaże. Musicie się zadowolić moimi opisami i tym, że zdjęcia z moją osobą na czyimś telefonie czy aparacie też mam, więc jeśli chodzi o wspomnienia, to zachowane będą. 

Ogólnie nasz plan dnia wyglądał tak, że budziliśmy się (a raczej KTOŚ o tak niemożliwie wczesnej porze budził nas chamsko dzwoniącym przez parę minut dzwonkiem przy uchu) o 7:30, potem mieliśmy rozgrzewkę na którą trzeba było pójść, a jak ktoś się spóźnił musiał odrabiać ćwiczenia (najgorzej było, kiedy spóźniłam się 4 minuty i do dzisiaj bolą mnie uda, bo robiliśmy "żabki" parę razy w górę i w dół).


O 8 planowane było śniadanie, a potem "garść informacji" przekazywało nam info, co w danym dniu mamy zaplanowane. Trzy razy było wyjście w góry, dwa razy były dni powiedzmy rekreacyjne (park linowy w deszczu-congrat- i termy w Białce, które były chyba w tym wszystkim najbardziej relaksacyjne). Codziennie była Msza Św., a z 4 razy wieczorki pogodne. W sobotę wieczorem był grill, gdzie po zjedzeniu 1,5 kiełbaski kazali ci tańczyć. Od razu mówię- nie wymiotowałam, wręcz przeciwnie byłam pełna sił. Dwa razy oglądaliśmy mecz- a raczej ja nie oglądałam ich całych, nawet finału, ponieważ grałam w badmintona. Grało się świetnie- tym bardziej, że odbijając lotkę przeciwnik jej nie widział, więc w pewnym momencie już nawet do trzech nie mogliśmy z koleżanką odbić.

Właściwie ciężko tak pisać, jak się wróciło. Niby niedaleko od domu, a jednak, kiedy nie ma ustalonego czasu na poszczególne rzeczy i śpi się w swoim zwyczajnym domu, a nie w pokoju z ludźmi twoim wieku to nie czuje się tego, że jeszcze niedawno tak było. Raz chciałam napisać coś w swoim dzienniku, a potem to wstawić, lecz podczas pisania zakręciło mi się w głowie, co uznałam za zły znak i od razu się położyłam.

Jeszcze będę pisać o wyjeździe, teraz jednak pójdę na obiad, a właściwie, jak to przerabiam i dodaję, jestem dawno dawno po nim.

I nasz obozowy przebój ;)


7 lipca 2014

Tydzień

Udało mi się,mam nadzieję, że mi się uda dodać ten post jeszcze dzisiaj. Jest 22:28 i z wydartego siostrze laptopa pisze dla Was wasza Rachel. Pogoda w następnych dniach będzie się wahać jednak meteorolodzy przewidują słońce. Nie wiem czy to prawda. A teraz to naprawdę ostatni post, bo raczej nie wstanę przed 7:30 (żebym zdążyła na 8:30 do autokaru- chociaż miałam zamiar wstać wcześniej, może napisać i może nawet umyć włosy, gdybym dzisiaj nie zdążyła). Jednak nie. Więc, dooobraaanooooc!

Paaaa!!

Miłego wypoczynku wszystkim!

I pamiętajcie- za CAŁY TYDZIEŃ  znów do Was napiszę!



Krótszy znowu :3

W góry!

Hej!

To chyba ostatni post przed wyjazdem. Wyjeżdżam do śmiesznej miescowości w górach. To znaczy- ma śmieszną nazwę. Jednak jej nie podam (jak w dzieciństwie-a może nawet teraz?- wiem ale nie powiem).

Znowu mnie nie będzie tydzień, TYM RAZEM PEŁNY (powtarzaj to parę razy, może za pierwszym razem moi czytelnicy nie zrozumieli). Mogłam iść dzisiaj jeszcze do biblioteki, zobaczyć panie bibliotekarki i powiedzieć, że mnie nie będzie, i przeprosić, że mnie długo nie było, jednak ja wolałam zostać w domu... Ale serio, kurczę, ja tu siedzę parę godzin. I nie zauważyłam, żeby mi się odechciało. Czasami (czytaj 2 razy) jestem nagle taka dziwnie otumaniona, że przestaję robić to, co robiłam i muszę zamknąć oczy i się na czymś wyłożyć. A i jeszcze nie wspomniałam, że takie rzeczy zdarzyły mi się po komputerze. No albo 1 raz nie (?). Coś mi się miesza, więc mi wybaczcie, chyba nie podam Wam prawdziwych informacji, bo już nie pamiętam. Także co...

Muszę się spakować (i/lub sprawdzić co muszę dołożyć), a miałam dzisiaj i to zrobić i sprzątać. Haha. Zapomniałam.

Może coś ciekawego teraz napiszę... Hmm... Mogę napisać, że wczoraj skaleczyłam się przy otwieraniu lodów... aha.

No i przypadkowo szukając zdjęć do ostatniego filmu, o którym pisałam, natrafiłam na zdjęcia paru innych. Nie wiem czy są OK. A może Wy je oglądaliście? (I po raz kolejny pewnie nieudolnie zachęcam Was do komentowania).

Absolwentka
Oświadczyny po irlandzku
Nocna randka

PS:. Nareszcie ustawiłam normalną godzinę dodawania postów. Nie żebym o 3 czy 5 nad ranem nie spała.

Fine

Kolejny film jest bardziej poważny albowiem jest to dramat. Mimo tego co jest w tym fimie- a co jest bardzo dobrze pokazane i przez aktorów i przez scenerię- film mi się spodobał. Fabuła jest ciekawa, a opowiada o ojcu czworga dzieci, który przez swoje zapracowanie nie ma dobrych kontaktów z dziećmi. Natomiast zmarła niedawno żona Franka (świetny Robert de Niro) jest bliższa dziatkom i bardzo interesuje się ich życiem. Po jej śmierci Frank postanawia odwiedzić wszystkie już dorosłe dzieci i poznać je na nowo, a także sprawdzić czy są szczęśliwe. Nie wszyscy jednak mają się dobrze...

Polecam go obejrzeć. Nazywa się: "Wszyscy mają się dobrze" i według mnie opowiada o trudności rodzicielstwa i o kłamstwie.



Właściwie nie oglądałam go od początku, umknęło mi najwyżej 10 (?) minut.

What?

I co tam u Was?

Ja leżę, piszę i nic nie robię. Obudziłam się po 8 (no dobra, bliżej 9), słońce świeciło wprost na mnie, a mój nos się przez noc nieładnie zatłuścił. Miałam Wam dodać kolejny post o kolejnym filmie (tak, tak, dużo tego, ale tym razem oglądałam w TV), jednak nie teraz. Ten fijest bardziej poważny.

U nas trzeba pralkę podłączyć, bo kupiliśmy pralkę przez internet (brawo!), żeby coś wyprać przed jutrzejszym wyjazdem. Wiem, wyjeżdżam już drugi raz, też na tydzień, tyle, że pełny i po raz kolejny się stęsknicie za mną (nieprawdaż?). Ale trudno, tak to już jest, że na wakacjach blogerzy mają utrudnione zadanie. Oczywiście, są telefony, ale ja tam raczej z niego korzystać w celu napisania czegoś nie będę, bo myślę, że dostęp do internetu będzie utrudniony i drogi...

Chciałabym zrobić post- pytania i odpowiedzi, jednak wiem, że nawet gdy 'pozwolę' Wam napisać pod tym postem pytania, to i tak nikt nie napisze, jednak zaryzykuję. W końcu macie cały tydzień. Powodzenia!

Lody się skończyły!

Maleficent

Przedwczoraj byłam na jakże barwnej ekranizacji Śpiącej Królewny- "Maleficent" (Czarownica).
Okazało się, ze po zakupie biletów można było zarejestrować kod i podobno miałam coś wygrać. Rzeczywiście, wygrałam z koleżanką drugi popcorn gratis, z czego skorzystałyśmy tego samego dnia, a druga koleżanka miała większego farta i otrzymała możliwość przy kupnie biletu na 2D drugi bilet za darmo!

Dobra, dobra, przejdźmy do filmu. Moim zdaniem gra aktorska na początku w ogóle była dziwna. No dobra, tak gdzieś na końcu się polepszyła, znacznie lepiej od tytułowej Czarownicy zagrały wróżki chrzestne. Po Aneglinie Joli spodziewałam się czegoś lepszego. Prawdziwą historię Śpiącej Królewny ciekawie ubarwili, chociaż koniec był według mnie podobny do filmu "Kraina Lodu". W ogóle to trochę się spóźniłam, bo przecież premiera była pod koniec maja, więc nie wiem ile by jeszcze ten film pokazywali w kinie, jednak chciałam go obejrzeć ze względu na to, że to film Disneya :)

I pewnie większość z Was już tę produkcję oglądała, ale 'nakreślę sytuację' jeśli pozwolicie.

Diabolina była wróżką  mieszkającą w krainie Kniei. Miała duże, sięgające do ziemi, mocne skrzydła i rogi. Jako mała dziewczynka była dobra, jednak gdy do zamieszkiwanego przez niej lasu zawitał chłopiec, a potem jej przyjaciel i chłopak (?), który w końcu ją opuścił, zapragnęła zemsty. Dowiedziała się, że jej ukochany ma córkę, więc wtargnęła na chrzciny i podarowała królewnie dar (kaaaażdy wie jaki). Później, gdy królewna przechadzała się po lesie, Diabolina zauważyła jaka jest dobra. Końca dla tych, którzy nie widzieli nie opowiem, jednak można się już domyślić. Haha zaspoilerowałam Wam.

Zamiast popularnego plakatu wstawię Wam zdjęcia z filmu.





Ta scena jest świetna ;)




W tym przypadku polecam obejrzeć teledysk ;)