13 lipca 2015

Little Worrier

Z wyjazdu wróciłam parę dni temu. Fajnie było. Pierwszy raz w historii wyjazdów mojej szkoły (tak, pojechałam na wyjazd zorganizowany ze szkoły) udaliśmy się nad morze. Bałam się, że będę musiała paradować w stroju kąpielowym przed niektórymi znanymi mi osobami, ale nie było tak źle, zwłaszcza, że odsłoniłam go w całości tylko raz- gdy mieliśmy możliwość "popływania" w morzu. (W rzeczywistości rzucaliśmy piłeczką lub się chlapaliśmy- na prawdziwe pływanie było jeszcze trochę z wcześnie; chociaż, dla kogoś naprawdę niemogącego się doczekać wejścia do wody, wejście do niej powyżej szyi i pływanie było możliwe- oczywiście pod nadzorem umięśnionego ratownika).

Co tu dużo mówić- pojechałam na ten obóz z mieszanymi uczuciami, jakby to bardziej literacko powiedzieć- ambiwalentnymi. Z jednej strony bardzo chciałam dobrze się bawić i z podekscytowaniem na niego czekałam, lecz z drugiej strony myślałam, że będzie on niewypałem; okaże się do bani, a po jego zakończeniu będę niezadowolona oraz bardziej nieszczęśliwa z powodu tego, że, jak to powtarzałam "nigdzie już nie wyjadę". Och


Niedawno (czytaj: 2h temu) wróciłam z kina. Dziwnie jest tak wybierać się do kina z koleżakami, obejrzeć film, porozmawiać, pośmiać się i wrócić. Szybko to mija.

Trochę jestem niezadowolona z tego, że tak mało pisałam o wyjeździe. Może to tylko wrażenie, ale wydaje mi się, że ten obóz był.... naprawdę spoko, hah. Reasumując, jestem zadowolona, bo poznałam nowych ludzi, praktycznie każdy dzień był dobrze zorganizowany, czasami do niego wkradała się nuda, lub nie układały się stosunki między mną, a dziewczynami w pokoju, ale.... podobało mi się.

A, i jeszcze taka uwaga: nie wiem czemu stresuje mnie jechanie gdzieś samemu autobusem lub po prostu wyjście gdzieś bez nikogo. Stresuję się, że autobus mi ucieknie i będę musiała biec (i realnie prawie zawsze biegnę. I, że ludzie patrzą się na mnie. Oraz, że... Wyobrażam sobie chyba za dużo. Proszę Cię, o Boże, spraw mi to, bym poza domem czuła się dobrze sama. Amen.