27 grudnia 2014

Matters

Siedzę sobie przed wyczerpanym od rannego użytkowania przez pewną studentkę laptopa. Zaraz wraca, wiec ja się żegnam. Zdążę tylko oznajmić, że czuję się OK oraz, że po mojej lewej przez wielkie okna balkonu roztacza się widok (w końcu) prawdziwego śniegu, który po świętach okazał się chociaż trochę miłosierny dla większości miast w Polsce.

Obok stoi trochę zmaltretowana choinka, wyglądająca, jakby czekała tylko na śmierć przez wydziobanie jej i tak marnych gałązek za sprawą miejscowych ptaków.

Pod pretekstem obiadu, i tego, że zaraz do pomieszczenia. w którym przebywam, wtargnie niepożądana osoba (którą w tym momencie mógłby być praktycznie każdy), żegnam... Internet? I Bloggera? Może.




24 grudnia 2014

Nastrojowo

No i co, ludzie?

Przygotowania do tej ważnej kolacji, czy dla niektórych obiadu są zwykle pracochłonne. U mnie w domu zawsze tak było, że te właściwe przygotowania, oraz te najbardziej efektywne, wykonywane były właśnie w dniu Wigilii Świąt Bożego Narodzenia. Moja mama jeszcze około pół godziny przed uroczystym posiłkiem dokonywała ostatnich poprawek. Nie zawsze- powiedziałabym nawet nigdy- jest u nas dokładnie 12 potraw, zwykle około tego, a rybę i surówkę to liczymy oddzielnie ;)

Jednak nie jedzenie jest tu najważniejsze, nie prezenty, kolędy czy nawet rodzina. Oczywiście, już tłumaczę, jest ona bardzo ważna, jednak w środku prawdziwych obchodów świąt, najważniejsze jest ich DUCHOWE i OWOCNE przeżycie. Yes, i know, you are looking at me like cuckoo or at least crazy, but... It's true! YES!!!!!

Życzenia świąteczne?! Jasne.

Ale myślę, że wystarczy Wam kartka. No i sam Bóg.


Wesołych Świąt! :)

A teraz parę świątecznych piosenek zagranicznych, która nadają się na zimowe świąteczne wieczory.

1. Zagadka: kto śpiewa tą znaną piosenkę w oryginale ;)


2. Cliff Richard - Mistletoe And Wine


3. Nat King Cole - The Christmas Song


4. Stevie Wonder - Silver Bells

5. Zgadniecie? 
Bryan Adams


Haha dużo, nie? :)))

PS:. Ja sobie zrobiłam klimat w pokoju paroma ozdobami, światełkami i świeczkami, a Wy? :)\

OK, może coś polskiego. Zostawiam Was i idę, Wesołych Świąt!

Love with you

Czy mieliście kiedyś tak, że pewną osobę nie widzieliście przez parę dobrych miesięcy, nigdy z nią nie rozmawialiście, a mimo to za nią tęsknicie i ciągle o niej myślicie?

Ja tak.

22 grudnia 2014

Home

Hello,

Rano, ale może nie wraz ze wschodem słońca, przyszła do mnie naprawdę zgrabna paczuszka. Gdy usłyszałam charakterystyczny klakson, ślęczałam akurat nad drugą częścią "Igrzysk", gdzieś pomiędzy 170, a 200 stroną. Mimo iż byłam w piżamie, mimo iż była już jedenasta, wybiegłam z trwogą, że ten na kogo czekałam od paru dni zdąży uciec, jeśli swój mózg, jak i nogi szybko nie uaktywnię do działania. Dom był zamknięty od wewnątrz- zawsze tak robimy na noc, aby uchronić się przed potencjalnymi złodziejami. Podczas nerwowych poszukiwań klucza, cieszyłam się, że pewnego razu zgubiłam własne klucze od domu, które potem okazały się jednak niezagubione, i miałam je w widocznym miejscu we własnej krainie lodu- w moim pokoju. 

Kiedyś, bo teraz nie wiem czy gdybym to powiedziała, nie skłamałabym, moim ulubionym kolorem był niebieski. Tak przynajmniej sądziłam, i chwaliłam się na lewo i prawo, że postanowiłam właśnie ten kolor ustanowić swym najukochańszym. Dlatego podczas przemalowywania w moim domu pod koniec podstawówki nie było wątpliwości co do wyboru koloru moich ścian. Pamiętam, jak wujek przestawiał mi meble w pokoju, a drugi patrzył czy ściany są już suche, i można nakładać drugą warstwę. Wtedy barwa moich ścian przysuwała mi na myśl Disney'owskie klimaty. I w tym wieku już bardziej zaczęło mi zależeć na 'fajnej' dekoracji. Także niezbyt może ogólny wygląd pokoju mnie zauroczył, tym bardziej, że meble od dawna pozostawały takie same. Teraz, szczerze mówiąc, wmawiam sobie, że moje małe gniazdko może wyglądać jak chce- wszystko się zmieni, gdy nareszcie wprowadzę się do pokoju na górze. Jeszcze nie wiem nic konkretnego- moja mama powiedziała mi o takiej możliwości w wakacje, byłam tym bardzo zaabsorbowana. Wszystko dlatego, że nasi sąsiedzi kupili sobie działkę obok nas, w związku z tym trwają prace nad budową domu- w tym momencie już wykończeniowe. A co się z tym wszystkim łączy? Nowo powstały budynek zasłania większość światła słonecznego dochodzącego do mojego pokoju. Dlatego rodzice (chociaż gdyby się tak zastanowić, to mojego taty ta możliwość chyba niezbyt bawi) zaproponowali mi przeprowadzkę na górę. Tylko, że nasionko nadziei zostało posiane, a ja nadal nie mam tego, co mieć chciałam. Podobno 'jeszcze się zastanawiają', ale nikogo to nie zdziwi, jeśli za dwa lata nadal będę mieszkała w tym miejscu. Mam tylko nadzieję, że rodzice powiadomią mnie w końcu o jakiejkolwiek decyzji, bo nie mam zamiaru fantazjować, później zaś dowiedzieć się, że z mojego planu i tak nici.
Właśnie dlatego niebieski kolor ścian (który, nawiasem mówiąc mam też w pokoju w naszym domku letniskowym, a którego nazwa farby brzmiała mniej więcej jak 'lodowy brzask') skojarzył mi się z Krainą Lodu. Dodatkowo nieźle Wam trochę tutaj poopowiadałam, nie?'

W końcu z szarganą fryzurą, jakby ptaki odbyły z moimi włosami nielada bitwę, odebrałam od raczej przyzwyczajonej do takiego widoku kobiety, małą paczuszkę,a nad nią mały zapakowany liścik, rzekomo z uczelni mojej siostry. Po niezgrabnym podpisaniu, i trochę zawiedzioną tym, że całość przysłana została ze względu na moją siostrę (ale wtedy niby czemu, do diaska. miałabym się gdziekolwiek podpisywać?), wróciłam do drzwi wejściowych. Pozostawiona na schodach, smutna czerwona książeczka "Pierścienia ognia", rozpłaszczona, jakby chciała myć podłogę (która właściwie bardzo potrzebowała pomocy), odczekała tam jeszcze trochę, zanim ja, podekscytowana jeszcze podałam mojej siostrze jej przesyłkę, później natomiast nadzieja i podekscytowanie sięgnęło wyżej, gdyż na tej większej paczuszce, napisane było moje imię i nazwisko...



Tak! Wygrałam w konkursie! Konkurs, organizowany przez Tatii Sheri, z bloga czytadlatetiisheri.blogspot.com, trwał do 7 grudnia, a więc był to jaky konkurs mikołajkowy. Jak często bywa, trzeba było odpowiedzieć na pytanie, a z jakiegoś powodu, to właśnie moja odpowiedź została uznana za najlepszą! Nie będę się tu rozwodzić na ten temat, ale po prostu... kiedyś fajnie wygrać w konkursie. Oprócz pozytywów oczywistych- w końcu to wygrana!, to też korzyść finansowa jest, nie powiem. Cieszę się (w końcu, kto by się nie cieszył, powiecie.)

To by było chyba na tyle... Miałam coś jeszcze napisać? A, oglądnęłam film, Dziewczyna i chłopak, wszystko na opak. Napiszę coś o nim pewnie, ale nie teraz. Po zapchaniu dodatkowego czasu, trochę go teraz brakuje...


20 grudnia 2014

It's kind of a funny story, okay?

Kolejny raz nie wiem co napisać. Ale teraz- przynajmniej- mam trochę większą determinację do tego, by cokolwiek napisać. W tym czasie, w którym nie pisałam, robiłam inne rzeczy- jak każdy. Ustawiłam bloga na prywatny- tak mi się przynajmniej zdaję- więc powinnam mieć pewność, że mogę tutaj wymyślać, co chcę. Jednak nie mam. Tak.

Wczoraj zaczęłam oglądać film, który już od dość dawna siedział w zapyziałym folderze 'filmów' na laptopie, stworzonym chyba tylko po to, by przegonić myśl, że coś może kiedyś mi się przydać albo będę chciała coś znaleźć, a nie będę miała na to możliwości. Robię tak z wieloma rzeczami. Obrazki czy profile, które mi się spodobały w całym ogromie Internetu, podłączam do różnych folderów, żeby- jak wspominałam- zaspokoić mój niepotrzebny pewnie niepokój.


Ale zajrzałam tam i zaczęłam oglądać jeden, w miarę nieprzygnębiający film. Wcześniej zabrałam się za "Gwiazd naszych wina". Kiedyś już przymierzałam się do oglądnięcia tej adaptacji bestsellerowego hitu książkowego, zarazem bestellerowego filmu dla nastolatków. Wtedy siedziałam na innym serwisie oferującym rzekomo darmowe oglądnięcie filmu (+ wieeeelu reklam zatruwających ci powoli i pamięć komputera, jak i wewnętrzne odczucia). Jednak, wybrana wersja nie była nawet dobra, Mimo, że dźwięk było słychać, daleko mu było do ideału- był nagrywany w kinie. Właściwie mogłam się tym nie przejmować- chciałam obejrzeć ten film nad którym wszyscy się rozwodzili- ale po świeżym przeczytaniu oryginału, byłam zniesmaczona i niezadowolona dokładnością opisywanych zdarzeń. Ale no cóż, pamięci świetnej nie mam, więc gdy wczoraj przebrnęłam przez moment, nad którym ubolewałam parę miesięcy temu- wszystko dalej było dobrze. Chociaż nie, nie wszystko. Tak jak i w książce, nie chciałam kończyć tej historii, wiedziałam, że mogę być przybita (jednak książkowy koniec przeczytałam). Nauczona więc moim długoletnim doświadczeniem, haha, na miejsce "Gwiazd naszych wina" w dobrym serwisie (podobno) wstukałam "Całkiem zabawną historię". Ale lepszy jest tytuł angielski filmu, a więc takim będę się posługiwać. "It's kind of a funny story" urzekła mnie po części nie podaną na wynos żartobliwością, po części aktorem grającym główną rolę. Jest świetny! Oczywiście nie dane mi było dowiedzieć się, co dzieje się z jego troszeczkę starszym przyjacielem, przeżywającym trudne chwilę, związane z córką. A także jakie były dalsze losy WSZYSTKICH. Laptop mi się przegrzał. Potem po raz kolejny, ale już mniej denerwująco, ponieważ i tak nie wciągnęłam się w wir dalszych wydarzeń- bo ich nie było. Próbowałam tylko 'powrócić' dawną ciągłość filmowi. A tak- niestety mi się nie udało. Kółeczko, oznaczające ładowanie wyświetlało się co dwie sekundy, dzięki czemu nie mogłam liczyć na dające radość oglądanie w nic nie przeszkadzającym spokoju.

Ale uda mi się.
Teraz jeszcze spróbuję zrobić coś produktywnego. Jak to powiedziała mi moja przyjaciółka, jest ze mnie dumna za każdym razem, kiedy coś takiego zrobię, a więc: do dzieła! "Brać się do roboty! Wroga bić już czas!...."


Rozpisałam się, no. Może nawet wrócę do częstszego rozwodzenia się nad właściwie nie istotną sprawą?

Beiii!


PS:. Uwielbiam! Tak 'by the way' jestem teraz podczas lektury drugiego tomu "Igrzysk".