20 grudnia 2014

It's kind of a funny story, okay?

Kolejny raz nie wiem co napisać. Ale teraz- przynajmniej- mam trochę większą determinację do tego, by cokolwiek napisać. W tym czasie, w którym nie pisałam, robiłam inne rzeczy- jak każdy. Ustawiłam bloga na prywatny- tak mi się przynajmniej zdaję- więc powinnam mieć pewność, że mogę tutaj wymyślać, co chcę. Jednak nie mam. Tak.

Wczoraj zaczęłam oglądać film, który już od dość dawna siedział w zapyziałym folderze 'filmów' na laptopie, stworzonym chyba tylko po to, by przegonić myśl, że coś może kiedyś mi się przydać albo będę chciała coś znaleźć, a nie będę miała na to możliwości. Robię tak z wieloma rzeczami. Obrazki czy profile, które mi się spodobały w całym ogromie Internetu, podłączam do różnych folderów, żeby- jak wspominałam- zaspokoić mój niepotrzebny pewnie niepokój.


Ale zajrzałam tam i zaczęłam oglądać jeden, w miarę nieprzygnębiający film. Wcześniej zabrałam się za "Gwiazd naszych wina". Kiedyś już przymierzałam się do oglądnięcia tej adaptacji bestsellerowego hitu książkowego, zarazem bestellerowego filmu dla nastolatków. Wtedy siedziałam na innym serwisie oferującym rzekomo darmowe oglądnięcie filmu (+ wieeeelu reklam zatruwających ci powoli i pamięć komputera, jak i wewnętrzne odczucia). Jednak, wybrana wersja nie była nawet dobra, Mimo, że dźwięk było słychać, daleko mu było do ideału- był nagrywany w kinie. Właściwie mogłam się tym nie przejmować- chciałam obejrzeć ten film nad którym wszyscy się rozwodzili- ale po świeżym przeczytaniu oryginału, byłam zniesmaczona i niezadowolona dokładnością opisywanych zdarzeń. Ale no cóż, pamięci świetnej nie mam, więc gdy wczoraj przebrnęłam przez moment, nad którym ubolewałam parę miesięcy temu- wszystko dalej było dobrze. Chociaż nie, nie wszystko. Tak jak i w książce, nie chciałam kończyć tej historii, wiedziałam, że mogę być przybita (jednak książkowy koniec przeczytałam). Nauczona więc moim długoletnim doświadczeniem, haha, na miejsce "Gwiazd naszych wina" w dobrym serwisie (podobno) wstukałam "Całkiem zabawną historię". Ale lepszy jest tytuł angielski filmu, a więc takim będę się posługiwać. "It's kind of a funny story" urzekła mnie po części nie podaną na wynos żartobliwością, po części aktorem grającym główną rolę. Jest świetny! Oczywiście nie dane mi było dowiedzieć się, co dzieje się z jego troszeczkę starszym przyjacielem, przeżywającym trudne chwilę, związane z córką. A także jakie były dalsze losy WSZYSTKICH. Laptop mi się przegrzał. Potem po raz kolejny, ale już mniej denerwująco, ponieważ i tak nie wciągnęłam się w wir dalszych wydarzeń- bo ich nie było. Próbowałam tylko 'powrócić' dawną ciągłość filmowi. A tak- niestety mi się nie udało. Kółeczko, oznaczające ładowanie wyświetlało się co dwie sekundy, dzięki czemu nie mogłam liczyć na dające radość oglądanie w nic nie przeszkadzającym spokoju.

Ale uda mi się.
Teraz jeszcze spróbuję zrobić coś produktywnego. Jak to powiedziała mi moja przyjaciółka, jest ze mnie dumna za każdym razem, kiedy coś takiego zrobię, a więc: do dzieła! "Brać się do roboty! Wroga bić już czas!...."


Rozpisałam się, no. Może nawet wrócę do częstszego rozwodzenia się nad właściwie nie istotną sprawą?

Beiii!


PS:. Uwielbiam! Tak 'by the way' jestem teraz podczas lektury drugiego tomu "Igrzysk".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz