27 lutego 2015

The Lion King- powrót

Miło było obejrzeć drugą część Króla Lwa- "Czas Simby". Spóźniłam się 10 lat, ale cieszę się, że nareszcie była ku temu okazja. To przecież jeden ze sztandarowych filmów, które trzeba w swoim życiu obejrzeć. Na facebooku zauważyłam niedawno cytaty z pierwszej części na oryginalnej stronce, a że film oglądałam parę dni temu, pamiętam słowa i lajkuję zawzięcie te posty (oczywiście po wybranej opcji: tłumacz przez Bing).

Szkoda, że nie poszłam dzisiaj na drogę krzyżową. Zamiast tego wracałam umęczona zakupami do domu. Zakupy przeciągnęły się; jednak dobrze, że to za mną. Myślę, że nowe rzeczy mi się przydadzą. Oczywiście nie obyło się bez przygód, a raczej bez wyjścia na jaw (znowu) braku mojego obeznania z Krakowem i z miejscami, które przecież powinnam znać (a przynajmniej jak dostać się z nich do domu). Pocieszałaby mnie myśl, że mam jeszcze trochę czasu, przynajmniej dotąd, jak nie zacznie szukać mnie policja ścigająca mnie wraz z przerażonymi (również moją głupotą) rodzicami. Ale nie, pościg nie ruszył, bo jakoś z moim śmiesznym szczęściem (i dobrym aniołem stróżem) udało mi się wykaraskać z zaistniałej sytuacji. Trudno, że parę mężczyzn w drodze do domu patrzyło się na mnie podejrzanie, a moja próba zapytania o drogę utknęła na tym, że trafiłam na cudzoziemkę. Z bólem głowy, lecz dotarłam. A jutro znów wyruszę w podróż. Tym razem nie będę musiała martwić się o to, jak trafić. Jadę na wieś.

Słuchanie piosenek Disney'a *-* *.* *-*










21 lutego 2015

Coming home

Gdy goście wyjeżdżają, jest naprawdę smutno. Szczególnie, gdy tymi gośćmi są ludzie, którzy grają (słowo kluczowe) z tobą w przeróżne planszówki, patrzą na ciebie przeciągle i śmieją się razem z tobą. Jedynym pocieszeniem może być przyobiecane bliskie spotkanie. Najlepszym dniem był ten, w którym przeżyliśmy wieczorek integracyjny z prawdziwego zdarzenia. Lecz później było gorzej, lecz nadal dość dobrze. Ostatnie dni, myślę, najgorsze były głównie z tej przyczyny, że wiedzieliśmy, że niedługo się rozejdziemy...




18 lutego 2015

Szczegóły z życia

Cześć!

Dzisiaj w dość mroźny, aczkolwiek niezbyt obfitujący w śnieg wieczór, chciałabym przedstawić mini-relację z dzisiejszego dnia. Wiadomość z pierwszej chwili- wróciłam z Krynicy, gdzie po przyjemnym spacerku w okolicach deptaku, wstępując do pijalni, spróbowałam kubeczek wody "Jan". Nie była to dla mnie nowość- gdy jeszcze nie dawno miałam "problemy" z nerkami, podawano mi go i nalegano żebym napój spożyła. (Właściwie nie jest taki zły.) Potem uliczką ze straganami z rzeczami typowymi dla gór- torebeczki, przedmioty z drewna, góralskie laczki, czapki, rękawiczki- doszliśmy do gospody. W środku nie działo się zbyt wiele, dlatego opowiem tylko, że wyszłam z niej dopiero po paru godzinach (no dobra, nie przesadzajmy, dwie?) i uzbrojona w pudełko z dwoma niezjedzonymi kawałkami pizzy, udałam się do punktu, gdzie miałam poczekać na transport.

Wcześniej jednak miało miejsce wydarzenie z typu, które zapamiętuje się na dłuższy czas. W jaki sposób zacząć relacjonować... Ja- przedstawiciel rasy żądnej przygód- zapragnęłam rozpocząć przygodę życia, czyli... jazdę na snowboardzie. Nie brzmi strasznie, nie? Ochh... Dla chociaż trochę obeznanych w tym sporcie zimowym, mogę powiedzieć, że umiem zjeżdżać w dół stoku listkiem na piętach. Ucząc się w sposób analogiczny, jednak odwrotnie do kierunku jazdy, czyli, jak to określił mój okresowy trener- rzeczy podstawowej- zaliczyłam glebę, mówiąc kolokwialnie. Taką glebę, że się rozpłakałam, a mój lewy nadgarstek ucierpiał w sposób znaczący. Znaczący jak dla kogo, dla mnie oznaczało to natychmiastowe zejście ze stoku (chociaż mogłabym zjechać, bo zostało mi niewiele trasy) i udanie się do 'schroniska'. Na miejscu poczułam się nagle źle, więc pani, która z mężem przesiadła się niedługo po moim przyjściu, była tak miła, że zapytała się mnie, czy dobrze się czuję, czy jestem z kimś, czy ktoś do mnie przyjdzie, pożyczyła mi telefon (a ja żałośnie umierającym głosem próbowałam oznajmić mamie, co się stało). Dobra, szczerze, to moje zachowanie było zdecydowanie usprawiedliwione- pomijając bolącą kostkę, miałam mroczki i ogólnie położyłam głowę na ramieniu, na stole i zamknęłam oczy. W takim położeniu przebywałam przez jakieś 5 min, co jakiś czas popijając wodę, więc moja postawa mogła kogoś zainteresować lub zmusić do jakiejś formy pomocy...

Dobrze, nie będę reszty uszczegółowywiać, więc dalsza część przebiegała w sposób następujący: a) chłopak, z którym byłam na pielgrzymce do Włoch jakieś 6 (?) lat temu, a którego rodzina włącznie z nim przyjechała do nas na ferie, przyszedł i b) kupił mi zapiekankę, którą c) zjadłam w towarzystwie jego brata-ratownika i ich ojca. Punt d) to głównie powrót do domu, ale mimo, że nie będę go dokładnie opisywać, parę rzeczy się zdarzyło.

A teraz siedzę i klikam w klawisze laptopa, a przede mną przed telewizorem siedzą: moja siostra i Szymek- najmłodszy z synów naszych znajomych, i oglądają "Pingwiny". Także, uciekam!!!

Czy tylko ja uważam, że to jest BOSKIE? :)

Rachel c;

12 lutego 2015

czarne ok-no na świat

Ferie-

  • ferie (łac. feriae) – starorzymskie określenie dni odpoczynku poświęconych obrzędom religijnym dla któregoś z bóstw;
  • włoskiego sformułowania ferie używa się również w odniesieniu do "wakacji sądowych" (vacatio legis);
  • współcześnie pojęcia tego używa się w odniesieniu do dni wolnych od nauki szkolnej.
Tak o popularnych 'feriach' mówi Wikipedia. Ale nie odda tego, co to może oznaczać dla większości pracujących ponad godziny osób. A także zmęczenia, faktycznego z m ę c z ę n i a niektórych uczniów, np. mnie. 

Od około miesiąca obserwuję u siebie znaczny spadek wydajności: do życia oraz co nauki i relacji międzyludzkich. Mogę winą obarczyć naukę, ale mój aktualny stan emocjonalny związany jest z paroma rzeczami, ale na pewno nie jest to bezpośrednio związane z nauką. Bez wątpienia jedną z tych przyczyn jest ogólne rozdrażnienie w rodzinie. Pewnie tak działo się od dawna, ale w ostatnim czasie występuję to nagminnie. "To", czyli nieustające kłótnie, małe i duże, o n a p r a w d ę nieważne sprawy. Mogą ją wywołać bynajmniej takie rzeczy jak nie powiedzenie "cześć", nakazanie wrócić przez pomyłkę osobie, która niedawno w tym miejscu była, czy próba rozmowy. Zważywszy na tekst powyżej wiem, że ludzie są wykończeni, ale czy naprawdę muszą doprowadzać 15- latkę do myśli typu: znowu to samo, głowa pęka, serce również, czy bycia w ciągłym smutku, doprowadzającym do szału?


Ostatnio ściągnięty:


2 lutego 2015

Dom

Wczoraj wieczorem wróciłam z- można by powiedzieć- innego świata! Dumne stwierdzenie, że mam domek "w górach", właściwie nie jest takie fałszywe. No, bo czy to moja wina, że gdy ktoś po usłyszeniu "góry" od razu wyobraża sobie ośnieżone szczyty gór lub coś w tym stylu? Mam w pewnym miasteczku, do którego jedzie się dwie czy trzy godziny z Krakowa, drugi dom, i jest to... fajne rozwiązanie. Nie jest może jakoś super wypasiony, ale jest duży, przynajmniej w porównaniu z domkiem w którym mieszkam zazwyczaj. Ma też o wiele większą działkę, która niestety w dużej mierze jest pochyła, więc biegać za bardzo się nie da, basenu raczej też nie postawimy. Przyjeżdżamy do niego praktycznie na każde dłuższe wolne, lub, czasami, gdy wolne trzeba sobie załatwić. Moi rodzice zaczęli go budować na początku swojego małżeństwa, mieli tam zamieszkać, bo, nawiasem mówiąc stamtąd pochodzi rodzina mojego taty. Ale los skierował ich do Krakowa, bo tutaj znaleźli pracę, i ogólnie standardy były wyższe. Lubię tą 'wioskę', ale cieszę się, że nie chodzę tam do szkoły. Jest to mała wieś, dlatego liceum nie posiada, a przedszkole, z tego co się orientuję, też nie jest zbyt dostępne. Dlatego, że nie bywamy tam przez cały czas, a również ze względu, że pieniądze wydawane były gdzie indziej, nasz dom nie jest wykończony. Ostatnimi laty, czyli od jakich dwóch lat, 'zabraliśmy' się mocniej za remont, lub w ogóle za przygotowanie pokoi. Najwięcej zrobiliśmy przez ostatnie parę miesięcy, dlatego możemy cieszyć się zrobionymi w większości pokojach. Dlatego też finanse się trochę skurczyły...

Ok, moja siostra wróciła ze sklepu, a ja już trzeci dzień nie chodzę do szkoły, chociaż jest poniedziałek. No cóż...Bye!