18 lutego 2015

Szczegóły z życia

Cześć!

Dzisiaj w dość mroźny, aczkolwiek niezbyt obfitujący w śnieg wieczór, chciałabym przedstawić mini-relację z dzisiejszego dnia. Wiadomość z pierwszej chwili- wróciłam z Krynicy, gdzie po przyjemnym spacerku w okolicach deptaku, wstępując do pijalni, spróbowałam kubeczek wody "Jan". Nie była to dla mnie nowość- gdy jeszcze nie dawno miałam "problemy" z nerkami, podawano mi go i nalegano żebym napój spożyła. (Właściwie nie jest taki zły.) Potem uliczką ze straganami z rzeczami typowymi dla gór- torebeczki, przedmioty z drewna, góralskie laczki, czapki, rękawiczki- doszliśmy do gospody. W środku nie działo się zbyt wiele, dlatego opowiem tylko, że wyszłam z niej dopiero po paru godzinach (no dobra, nie przesadzajmy, dwie?) i uzbrojona w pudełko z dwoma niezjedzonymi kawałkami pizzy, udałam się do punktu, gdzie miałam poczekać na transport.

Wcześniej jednak miało miejsce wydarzenie z typu, które zapamiętuje się na dłuższy czas. W jaki sposób zacząć relacjonować... Ja- przedstawiciel rasy żądnej przygód- zapragnęłam rozpocząć przygodę życia, czyli... jazdę na snowboardzie. Nie brzmi strasznie, nie? Ochh... Dla chociaż trochę obeznanych w tym sporcie zimowym, mogę powiedzieć, że umiem zjeżdżać w dół stoku listkiem na piętach. Ucząc się w sposób analogiczny, jednak odwrotnie do kierunku jazdy, czyli, jak to określił mój okresowy trener- rzeczy podstawowej- zaliczyłam glebę, mówiąc kolokwialnie. Taką glebę, że się rozpłakałam, a mój lewy nadgarstek ucierpiał w sposób znaczący. Znaczący jak dla kogo, dla mnie oznaczało to natychmiastowe zejście ze stoku (chociaż mogłabym zjechać, bo zostało mi niewiele trasy) i udanie się do 'schroniska'. Na miejscu poczułam się nagle źle, więc pani, która z mężem przesiadła się niedługo po moim przyjściu, była tak miła, że zapytała się mnie, czy dobrze się czuję, czy jestem z kimś, czy ktoś do mnie przyjdzie, pożyczyła mi telefon (a ja żałośnie umierającym głosem próbowałam oznajmić mamie, co się stało). Dobra, szczerze, to moje zachowanie było zdecydowanie usprawiedliwione- pomijając bolącą kostkę, miałam mroczki i ogólnie położyłam głowę na ramieniu, na stole i zamknęłam oczy. W takim położeniu przebywałam przez jakieś 5 min, co jakiś czas popijając wodę, więc moja postawa mogła kogoś zainteresować lub zmusić do jakiejś formy pomocy...

Dobrze, nie będę reszty uszczegółowywiać, więc dalsza część przebiegała w sposób następujący: a) chłopak, z którym byłam na pielgrzymce do Włoch jakieś 6 (?) lat temu, a którego rodzina włącznie z nim przyjechała do nas na ferie, przyszedł i b) kupił mi zapiekankę, którą c) zjadłam w towarzystwie jego brata-ratownika i ich ojca. Punt d) to głównie powrót do domu, ale mimo, że nie będę go dokładnie opisywać, parę rzeczy się zdarzyło.

A teraz siedzę i klikam w klawisze laptopa, a przede mną przed telewizorem siedzą: moja siostra i Szymek- najmłodszy z synów naszych znajomych, i oglądają "Pingwiny". Także, uciekam!!!

Czy tylko ja uważam, że to jest BOSKIE? :)

Rachel c;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz