29 lipca 2014

Butki

OK. Przepraszam bardzo za to niepisanie. A naprawdę dość rzeczy się działo. W czwartek czy piątek (kto by to spamiętał) wybrałyśmy się z mamą i siostrą na zakupy do nabliższej galerii. Celem było obuwie. Bardzo szybko spełniłyśmy powierzoną misję, bo z nowymi parami butów wracałyśmy jakoś pół godziny później. Zacznę może od mojej siostry. Wczoraj skończyła 20 lat, więc jest już na dobrej drodze do starości. Potrzebowała 2 par butów, z racji czego ja bardzo się oburzyłam, gdyż po co wydawać pieniądze na dwie pary, a po drugie, ja otrzymałam o jedną parę mniej. Ach, ta moja zazdrość.

Nie dokładnie takie same, lecz podobne

W moich stumilowych butach na razie byłam 2 razy, jednak są tak wygodne, że aż miło. Tylko szkoda, że przy tak upalnej pogodzie ich założenie i przebycie w nich dajmy na to paru kilometrów wymaga niejakiej odwagi i brawury zarazem (bo powiedzmy, że dałoby się utopić w tej kałuży potu, produkowanego zawzięcie przez moje kochane stópki).

A dzisiaj, szykując spóźnioną niespodziankę urodzinową, w sklepie mama wypatrzyła dla mnie kalosze. A raczej krótkie gumiaczki o kolorze miętowym (o których kolor się posprzeczałyśmy). Gdy je zobaczyłam uśmiechnęłam się, ponieważ są nieco śmieszne. Tak, buty też mogą być śmieszne. Słodkie, miętowe buty z kokardką na środku bowiem nie przypominały raczej butów wysoko poważnych. Jednak zgodziłam się, no i mam! To teraz może padać. Oczywiście jakby co to nie była sugestia, więc proszę Boże, na razie moje nowe buty mogą poczekać z reprezentowaniem się.

O dziwo, wyszukując butki w grafice, było ich baaardzo dużo

Post o butach... No za ambitny nie jest, jednak przynajmniej wykazuję, że ruszam się i nie tylko siedzę i zamulam przed Youtubem. I właściwie to było powodem, przez którego prawie zniszczyłam laptopa. To znaczy- zrobiłam to w nieodpowiednim czasie i miejscu. Dla wyjaśnienia, jednego takiego pięknego dnia, będąc spokojnie w mojej 'ciemnej norze' (jak mawia mój tata) i przeglądając zasoby pewnego serwisu internetowego, popijałam witaminę C. Chyba już znacie zakończenie historii. A przynajmniej to, co się wydarzyło. Dla tych, których dzisiaj mocno przygrzało słonko i nie mogą myśleć, wyjaśnię, że oczywiście musiałam potrącić moją szklaneczkę, a jej zawartość wylądowała na biurku. Laptop wydał parę dziwnych dźwięków, a ja, przestraszona wyłączyłam go.

Jednak po mojej późniejszej dedukcji, witaminka wylała się dalej od komputera, co jednak nie wytłumaczało serii dziwnych dźwięków i zapachu spalonych włosów w suszarce. Ale wszystko działa, więc mogę powiedzieć, że zdarzył się mały cud.

Oprócz moich jakże ciekawych dzisiejszych zakupów, jadę też na piętnastą do lekarza, więc gdyby się zastanowić jest to chyba dzień długiego pobytu poza ścianami mego domku.



Teraz Was żegnam, żeby pograć sobie w Simsy, a Was zostawiam z przemyślaniami  na temat moich zajmujących wyczynów.

Wasza Rachel,
xoxo

2 komentarze: