22 czerwca 2015

ReWINd

Dobra!
Rozumiem, że chłopcy o nie najgorszych rysach i ciemnych włosach, a najlepiej jeszcze energiczni, zabawni i uśmiechnięci, podobają mi się.

W pierwszym chłopaku na serio zauroczyłam się na początku pierwszej klasy gimnazjum i ten okres w cząstkowo trwa nadal, ale takie myśli próbuję w sobie eliminować.

Od tamtego czasu do teraz zauroczyłam się jeszcze w innym chłopaku, ale nie miał on ciemnych włosów.

Potem już raczej przystojnych chłopaków rzadko widywałam, aż zaczęłam myśleć, że już tacy nie istnieją. Przystojni, zabawni, towarzyscy.

Czasami starcza tylko dłuższa chwila, czasem poznanie się i rozmowa. Dzisiaj zadziałało to pierwsze.

W naszej szkole i pewnie w innych też, w tym tygodniu mieliśmy pójść na 2 kulturalne wyjścia. To chyba zrozumiałe. Jutro wybieramy się na Kopiec Kościuszki i do muzeów dookoła niego (co właściwie nadaje sens temu wyjściu). Dzisiaj natomiast nie poszliśmy do żadnego kina czy coś w tym stylu, ponieważ została zorganizowana... gra terenowa na lotnisku niedaleko naszej szkoły. Po ogłoszeniu przez naszą wychowawczynię nie wzbudziła we mnie przyjemnych odczuć. Słusznie, bo w poprzednim roku poszliśmy na Wawel, gdzie gra terenowa polegała na wypełnieniu kartek o tamtejszych budynkach i ich wnętrzach. Natomiast dziś, po dotarciu na miejsce, okazało się, że to będzie "gra terenowa" z prawdziwego zdarzenia. No, prawie :) .Podzieliliśmy się na grupy i licealiści (mam nadzieję, że tylko z pijarskiego liceum, bo jeden..) tłumaczyli nam zasady gry. Co nie oznacza, że od razu je zrozumieliśmy. Jestem pewna, że większa część osób po prostu robiła to co inni. Gra miała tytuł "zamek" i polegała na tym, że wraz z innymi 3 grupami mieliśmy walczyć o graala (czym w naszym przypadku był różowy balon ;p), którego mieliśmy zdobyć po odpowiedzeniu na pytania. (Oczywiście nie wszystko poszło tak, jak trzeba, ale to w sumie na naszą korzyść, co zaraz przedstawię.) Oprócz graala do wygrania gry potrzebowaliśmy specjalnie nazywającego się kartonu z nazwą własnej drużyny (The Onions :^)? ) i dużą liczbę ogonków (kojarzycie tę zabawę, w której trzeba było wyciągać sobie "ogonki" spod spodni przeciwnika i bronić własnych?).

Już wszystko tłumaczę. Licealiści dość zabawnie przedstawili nam zasady oraz postaci z gry: złych orków (Krzysztof, Filip, Oskar?), dobre aniołki (dobrane tak, że te dziewczyny-aniołki rzeczywiście pasowały do swoich ról), druidów i kogoś tam jeszcze. Po tym, mieliśmy rozłożyć własny "zamek", którym były w rzeczywistości dwie taśmy, takie, jakie się stawia na miejscu zbrodni (jedna większą do murów obronnych i mniejszą, gdzie znajdują się nasze "skarby"). Wszyscy początkowo stali w zamczysku, ale później nas rozgromiono i musieliśmy wyruszać na jakąś misję lub po prostu odbiec od naszego miejsca obronnego i zbliżać się do zamku wroga, co też z Marysią uczyniłyśmy. Niedługo potem pobiegłyśmy na poszukiwanie druidów mających powiedzieć nam wskazówki do odnalezienia balonika (w założeniu mieliśmy odpowiadać na 4 pytania i po każdym uzyskać wskazówkę, wyszło, że po nieszczęsnych 4 zagadkach-pytaniach [w których n i e jestem dobra] "pani driud" powiedziała nam, gdzie owy graal się znajduje. Z taką wiedzą jaką posiadałyśmy (do pytań podeszłam razem z 2 dziewczynami) jedna, miła i sympatyczna zresztą, pierwszokolasistka (bo ja w samotnych akcjach nie lubię uczestniczyć, pewnie przez moją podstawówkową klasę) zdobyła skarb, dobiegając z nim do naszej bazy i pozostawało teraz odzyskać tylko naszą cebulkową tabliczkę, Po odzyskaniu jej przez Marysię no cóż... wygraliśmy grę! Zrozumiałam, że wygraliśmy tak ogólnie, ponieważ oprócz 3 grup w których toczyliśmy między sobą walkę, były jeszcze inne 6 grup. Podobno tamci wygrali szybciej, ale po ogłoszeniu naszego zwycięstwa, ork, chyba Filip- tak usłyszałam- czy Oskar (informator Julity, hehe) wskazał na nasze miejsce przebywania obozu i powiedział, że ta grupa wygrała. W każdym razie cieszę się.

Wtedy zebrali się chyba wszyscy i niektórzy grali w "ninję" na betonie. Ja z resztą osób się przypatrywałam i tak się złożyło, że moja linia wzroku przebiegała przez pewnego orka, który pomimo, że miał twarz pomalowaną lekko na biel z ciemnymi kropami (a może nawet to d o d a w a ł o mu uroku) był przystojny i prawie ciągle się śmiał....

Dlatego nie wiem czy już nie mogę go zaliczyć do grupy opisanej wyżej (najpewniej już to zrobiłam pisząc tu o tym i sprawdzając go w informatorze ;8u). Ale nie m o g ę rozpisywać się o nim i pisać tak... ani zachęcać samą siebie, że chcę to czuć... bo...nie chcę. Nie chcę tak jak teraz. Chcę naprawdę.

Wróciłam do domu i czytałam książkę oraz nudząc się, rzucała piłką atistress z ksos-u. *&^%$#

POST NIESKŁADNY I MAŁO ZROZUMIAŁY, ALE W TYM MOMENCIE NIE ROZWODZIŁAM SIĘ NAD TYM W TAK LITERACKI SPOSÓB, Z KTÓREGO ZAZWYCZAJ KORZYSTAM.
INFORMACJE OZNACZONE TYM KOLOREM SĄ PEWNIE WYNIKIEM MOICH NIEDOKŁADNIE WYRAŻONYCH MYŚLI, ALE- GWOLI WYJAŚNIENIA- TEN ORK BYŁ NAPRAWDĘ ATRAKCYJNY.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz