W sklepie wzięłam zwykłą białą ramkę. A te wszystkie pomieszczenia tak pięknie wystylizowane... Mogłabym mieszkać w przynajmniej czterech tamtych sypialniach. Najbardziej, w tym szaleńczym maratonie przez sklep, podążając za czarnymi strzałkami na posadce, które rzeczywiście się przydają, bo- obracając się w tych ślicznych pokoikach można zgubić rachubę- spodobały mi się wszelkiej 'maści' właśnie ramki. Najlepsza była wielgachna półmetrowa na szerokość i metrowa na wysokość plastikowa biała ramka ozdobiona zawijasami. Miała dwie wady: przyglądając się z bliska jej wyglądała gorzej (no bo była z plastiku, co nie wyglądało dobrze!- Ja- ekspert od spraw luster i stylistyki), a po drugie kosztowała sześćdziesiąt złotych. OK. Może na tym zaprzestańmy.
A teraz opowiem Wam coś... innego i ciekawszego (aczkolwiek dla mnie niezbyt atrakcyjnego)...
Jak Wam opowiadałam, wracałam, mówiąc sobie w duchu, nawet na głos, że wyglądam jak przygłup. Musiałam uważać na przejściach, ponieważ właściwie przez ten otwór na 'twarz' widziałam tylko ziemię, więc musiałam podnosić ramiona, żeby oprócz mojego prawego oka- którym widzę gorzej niż lewym- i lewego policzka świat widział również oboje moich oczu. No więc tak sobie szłam, od czasu do czasu (właściwie to jeden raz) dostając od kierowców porządny prysznic nóg (bo reszta była 'otoczona' przez mój płaszczyk, którego w tym momencie pokochałam).
Właściwie, to nie mam takich dobrych sąsiadów, z którymi zawsze rozmawiam czy coś w tym stylu. Mówię im 'Dzień dobry' lecz na tym się kończy. Zdesperowana, zostawiłam klucz w drzwiach i skręciłam w prawo, a potem zeszłam w dół ulicy. Postanowiłam pójść do sąsiadów, z którymi chyba z pięć lat temu byłam na spacerze: ze starszą panią, która doczekała się prawnuczki i jej mężem. Chyba spodziewałam się, że otworzy kobieta, z uśmiechem zapyta się czy coś się stało i poprosi męża. Otworzył jednak on. Z niezadowoloną miną otworzył mi furtkę, która na szczęście (!) miała dzwonek- wiedziałam o tym, a ja zaczęłam się jąkać wyjaśniając mu sytuacje. W końcu jego twarz z posępnej przybrała nieco weselszy ton, pewnie przez litość. Powiedział, że zaraz wróci z parasolką, a ja czekałam. Przez następne 50 metrów rozmowa się jakoś nie kleiła. Otworzyłam bramkę, a gdy byliśmy pod moimi drzwiami, pan coś tam pokręcił, później trochę mocniej i już po chwili drzwi zaskoczyły.
Było mi głupio. Wyciągnęłam starszego człowieka z domu, który w krótkim rękawku przemókł, a tutaj jedno machnięcie i już! Podziękowałam, jąkając się.
"Jaka ty jesteś głupia, jaka ty jesteś głupia, jaka ty jesteś głupia"- powtarzałam. W końcu zadzwoniłam do przyjaciółki, wygadałam się i jestem. Musiałam też dla odstresowania włączyć telewizor.
A teraz dwa wysunięte wnioski.
1. Może to było trochę głupie, jednak mi się zdarzyło to z drugi raz (za pierwszym było lepiej) i musiałam to opisać.
2. Różnica między staniem przed drzwiami, i pół metra za nimi jest mimo wszystko bardzo duża.
Pozdrawiam, Rachel
Ufffff
Aha, i wiem, dzisiejszy tytuł jest jak z książki i może nie należy do najkrótszych, ale chyba już zerwałam z jednosłownymi tytułami postów (jednak- oczywiście- nie na zawsze!)
A Wam jak mija wieczór? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz