To ciężar mych dróg obranych
ze skórki niestartej
na okaleczenia głucha
Z leczenia korzysta
I słucha
Dusz co niepowczasie strumieniem gworzą tam nad lasem
Rankiem wychodzi naga - świeża i ponętna
Schodzi o północy, do wiar drzwi nie trzeba.
Kazdamytojawna mówi, żeby nie biec- schować
mur niezbity, spraw niezgrabnych watah.
Mej ci ja użyczę skóry, zabierz tylko mnie ze sobą, w podróż powietrza twego do jamy
Niech stanę się gazem który wciągasz do płuc
Osiedlizkiem skarpy starzeń
Twoich marnych praw i zdarzeń.
Nie- nie trzeba
Sama sobie wezmę wodę. Studnia giętka, poniewczasie..
Nie, to czasie. Jest Cię więcej. Nie giń zatem.
Ja Cię tulę, zapowietrzam, kulę
gwarzę.
Śnij kochanku, nigdy nie chcę
dniu mój miły, Z nim od rożki
Śnij kochany, zgań me traty
Skłoń tu ucho
Zadrzyj haty
Zmory brak mi.
Gaj.
To brak mi
Chatę wolną buduj wolno
Tylko wolni zbudują.
Śrubnij mnie czaSem. Ja tęsknię zatem